piątek, 28 października 2011

"...jeden bowiem jest Ojciec wasz..."

 Ostatnio założyłam sobie, że będę czytała Ewangelię na następną niedzielę już na początku tygodnia...Przeczytałam w poniedziałek i nie okazała się taka prosta... Znowu o pokorze, pysze. Tym razem nie moje przemyślenie, ale ks. Twardowskiego bo trafiły mocno do mnie te słowa. Zapraszam do przeczytania.

"Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem, jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie"
"Jak rozumieć te słowa, skoro mówimy o ojcach Kościoła, ojcach soborowych, Ojcu Świętym, ojcu spowiedniku? Jak o szkolnym nauczycielu, któremu tyle zawdzięczamy, myśleć jak nie o nauczycielu?
Nie o nazwę tu chodzi. Ewangelia jest zawsze najdalej od tego, co przemyka się po wierzchu. Chodzi o postawę tych, których nazywamy ojcami, nauczycielami, mistrzami. Dla nich te słowa powinny huczeć jak dzwon alarmujący, bo te ogromne tytuły, nadawane przez zwyczaje ludzkie i tęsknotę, stawiają wielkie wymagania, budzą sumienie i właściwie sprawiaja kłopot tym, których tak pięknie nazywają.
Ten kto rodzi kogoś do życia doczesnego czy duchowego, ma być sługą. O tyle jest ojcem, nauczycielem czy mistrzem, o ile służy ludziom.
Święty Jan Vianney do kogoś, kto nazwał go ojcem, powiedział: Dziękuję ci, bo przypomniałeś mi, że jeden jest Ojciec w niebie, a ja jestem jego paskudną karykaturą. Gdybyś powiedział do mnie <<TY>>, nie urządziłbyś mi tak przejmujących rekolekcji" 
ks. Jan Twardowski

Jak dla mnie mocne słowa... Może coś więcej o tym tekście później ;D